sobota, 1 lutego 2014

Powrót do pracy

No i stało się... Skończył się czas, kiedy mogłam spędzać z dzieckiem każdą wolną chwilę (nawet jeśli już sama nie miałam na to sił ;)) i przyszedł czas, kiedy trzeba rano pożegnać się z ukochanym bąblem, żeby przywitać się z nim znowu po kilku godzin. Nadszedł czas powrotu do pracy.




W domu nasiedziałam się baaardzo długo - lekarz wysłał mnie na zwolnienie już po pierwszym badaniu prenatalnym, czyli ok. 14 tygodnia ciąży, ze względu na zbyt wysokie tętno płodu. Miałam siedzieć w domu, odpoczywać, relaksować się i bynajmniej niczym nie stresować. No to siedziałam, leżałam, nadrabiałam zaległości w lekturach, sporo też spałam, a właściwie to bardzo sporo. 
Ostatnie dwa miesiące spędziłam niestety pod ciągłą kontrolą w szpitalu, od 12 lutego aż do porodu 3 kwietnia, z krótką 2,5-tygodniową przerwą, kiedy mogłam szybko ogarnąć wyprawkę, przygotować w sypialni kącik dla dzidziusia (oczywiście montował wszystko mąż, ja mogłam jedynie dopracować szczegóły), wyprać i wyprasować ubranka i jeszcze skoczyć do fryzjera po nową fryzurę (wbrew pozorom całkiem istotna sprawa, bo jak się później okazało karmiąc piersią na początku właściwie wyjść z domu na ponad dwie godziny miałam szansę dopiero jakieś dwa miesiące po porodzie, tuż przed chrzcinami). 

No i tak od porodu, czyli 3 kwietnia minęło dokładnie 10 miesięcy, które mogłam spędzić z naszym synkiem w domu, patrzeć codziennie na jego kolejne osiągnięcia. Być z nim właściwie 24h. Teraz to się zmieni. I mimo że jeszcze jakieś dwa czy trzy miesiące temu cieszyłam się na mój powrót do pracy, to teraz, dzień przed godziną zero, zaczynają mną targać różne emocje, ze stresem na czele. No bo ciężko jest tak wrócić po półtorarocznej przerwie, wpaść znowu w rytm, a jeszcze ogarnąć oprócz spraw zawodowych, sprawy rodzinne i domowe. I przede wszystkim być z dzieckiem. Bo najgorsze jest właśnie to, że teraz będę mieć tego czasu dla niego dużo mniej i właściwie jak dotąd weekendy należały do taty, to teraz będę do spółki należeć do mamy i taty, żebyśmy mogli ten stracony w tygodniu czas nadrobić w te niecałe 48 godzin jak najbardziej efektywnie.

Mam stracha. Nie wiem, jak to będzie, jak to się wszystko poukłada. Ale skoro matki na całym świecie dają radę, to czemu ja bym miała nie dać? Trzeba tylko "zagryźć uszy" i wracać do ludzi. Praca zawsze dawała mi satysfakcję, więc myślę, mam nadzieję, że teraz też tak będzie i będę szczęśliwą, spełnioną zawodowo mamą. Trzymam kciuki! :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz