Jak wszyscy przykładni rodzice chcieliśmy przed porodem wyposażyć się w wanienkę do kąpieli noworodka, a w zasadzie to po wanienkę wybrał się mój mąż, kiedy ja leżałam w szpitalu i młody był już na świecie. Chcąc być praktycznymi wybraliśmy wspólnie (po konsultacjach telefonicznych, kiedy ja po cc ledwo żywa musiałam się decydować na kolor - wtedy było mi wszystko jedno i nawet nie pamiętam, co proponowałam, ale wanienka wybrana przez mego lubego jest naprawdę śliczna) model większy, tak aby starczył na dłużej.
Oczywiście wybór na wanienkę padł głównie ze względów ekonomicznych, ponieważ na szkole rodzenia dowiedzieliśmy się o większych korzyściach kąpania noworodka w wiaderku Tummy Tub. Bardzo chętnie byśmy takie cudo kupili, jednak wtedy wydawało się nam to zbyt dużym wydatkiem, więc wybór padł na tradycyjną wanienkę. Jednak ten kąpielowy wynalazek pożyczyła nam koleżanka, która wykąpała w nim już trójkę własnych dzieci.
Na początku, kiedy Piotruś był malutki, w ogóle baliśmy się go kąpać, żeby go jakoś nie uszkodzić,a co dopiero wkładać go do jakiegoś wiadra. Spróbowaliśmy dwa czy trzy razy i się poddaliśmy - wygodniej było nam w wanience, choć może była to kwestia przyzwyczajenia...
W każdym razie przy ostatniej fali upałów, kiedy nie chciało mi się w ciągu dnia wyciągać całego osprzętu wanienkowego, przypomniałam sobie o wiaderku - nalałam chłodnej wody tak mniej więcej do połowy i zanurzyłam naszego golasińskiego. Efekt - REWELACJA!!! W końcu oto, kiedy mój syn skończył 4 miesiące dostrzegłam, jak wiele to wiaderko ma zalet. Oszczędza wodę, czas, miejsce (w końcu znaleźć gdzieś miejsce na wiaderko a na byczą wanienkę robi różnicę). Ale najważniejsze, że sprawia frajdę brzdącowi, który zanurzony po szyję siedzi sam w wodzie - choć i tak wolałam go asekurować i trzymałam go za dłonie lub lekko podpierałam za główkę, żeby nie dał nura pod wodę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz